Optymistką zostałam 8 lat temu.... w maju... Wcześniej sceptyczne podejście do życia zabijało we mnie pozytywne myślenie. Szklanka zawsze była w połowie pusta.. do temtego czasu musiałam wszystko robić, dla siebie na 120% normy, a i tak w głowie kołatała się myśl, że mogłam lepiej... planowałam każdy dzie ń, układałam misterne koronki literek wypełniające mój czas od 8-20 dzień w dzień....
i nagle świat się zatrzymał, na chwilę z radości którą chciałam wykrzyczeć wszystkim i wszędzie... na chwilę.. bo potem okazało się że już nie ciąża a nowotwór, pewnie złośliwy, duży..... okropny... zabrał mi pierwsze dziecię w niebyt.. poczułam się matką przez tydzień...
Piszę więc jestem. Nadal. Urodziłam się wtedy na nowo.... od tamtego czasu cieszę się jak dziecko wszystkim, każdą porażkę przekuwam w sukces, doszukuję się pozytywów każdego dnia. Przestałam wymagać od siebie niemożliwego.
Tak zostało mi do dziś.....
Mój czas zatrzymał się dla mnie 7 lat temu na oddziale onkologicznym. Operacja, zdawkowe tłumaczenia lekarzy i te najdłuższe w życiu dwa tygodnie. Pełne obaw, lęku, czasem buntu, a najczęściej - rozpaczy. I ta wielka ulga, gdy lekarz podający mi kopertę z wynikiem powiedział - może pani planować przyszłość. Od tamtej pory uczę się wszystkiego na nowo. Codzienności przede wszystkim. I radości z drobiazgów też ;) Pokory. Pozdrawiam - M.
OdpowiedzUsuńMasza napisała słowo-klucz tej historii: "pokora". Za mało w nas pokory...
OdpowiedzUsuńDlaczego człowiek musi przeżyć wielki wstrząs, by dostrzec więcej, poczuć mocniej, być wdzięczny bardziej... tez miałam takie zatrzymania ziemi, ktora nagle przestała krążyć i świat sie zatrzymał. Może własnie po to by zobaczyć... cud we wszystkim...
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że u mnie jest podobnie z tym optymizmem i cieszeniem się życiem... Dopiero po takich ciężkich przejściach człowiek potrafi je docenić..
OdpowiedzUsuńOstatnim takim wstrząsem była choroba mamy...rak piersi. Na szczęście mama wyzdrowiała, więc tym bardziej doceniam zdrowie i szanuję każdą chwilę..
Tak trzymaj... :)
bardzo cenię ludzi z takim podejściem do życia, wiem, że rak to świństwo - zabrał mi dziadka pół roku temu. Byłam z nim każdego dnia, cieszyliśmy się z małych rzeczy, a tutaj nagle go zabrakło, już nigdzie razem nie pojechaliśmy, nic razem nie zbudowaliśmy z "niczego". Przeżycia ta jednak narodziły we mnie pewną siłę - siłę poprzez którą chcę pomagać innym. Chcę przyczynić się do tego, aby pokonać to 'świństwo'.
OdpowiedzUsuń